PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=764039}
7,6 134 707
ocen
7,6 10 1 134707
7,9 53
oceny krytyków
Zimna wojna
powrót do forum filmu Zimna wojna

Na „Zimną wojnę” czekałam jak zła. Hype z Cannes potęgował odliczanie dni do przedpremiery. Czekałam na dzieło kalibru „Idy”, które mnie zniszczy i zbuduje od nowa. Ale średnia historia ubrana w najpiękniejsze zdjęcia, jest dalej średnią historią. Bogowie nie śnili o romansie, jakiego Żal doświadcza z obiektywem kamery. I tylko tym dla mnie jest nowy film Pawlikowskiego - totalnym, kompletnym arcydziełem operatorskim. Pozbawionym żaru, namiętności, odbijającym się od sceny do sceny, a z każdym odbiciem emocje bledną. Tło społeczne i polityczne, które jest dużo ciekawsze, schodzi szybko na drugi plan, aż niknie zupełnie. Pozostają kochankowie, targani głównie własnymi kaprysami. Dużo w tym powierzchowności, papierowych emocji. Mało człowieka.

Jest mi strasznie przykro, bo uwielbiam Pawlikowskiego – jego wrażliwość, kunszt, warsztat, wizjonerstwo, ale mimo najszczerszych chęci nie byłam w stanie zbliżyć się do bohaterów. Trzebuchowska i Kulesza w „Idzie” były tak blisko, że nie byłam w stanie ich od siebie oddzielić. Z Zulą i Wiktorem nigdy się nie spotkam. Nie wiem czy to kwestia obsady (Kulesza mimo że krótko, swoje znowu zrobiła po mistrzowsku; nawet Szyc nadał swojej postaci odpowiedni rys) czy tego, że widziałam w kinie wielkie pożary i nie umiem zachwycać się małym płomieniem.

Ale myślę teraz o tym, jak niedoceniany jest u nas Kuba Czekaj, jak Gośce Szumowskiej dostało się za „Twarz” i o sukcesie „Cold war”, którego nie rozumiem.

Luluonthebridge

czyli ,jak napisałam niżej , nie przesadzajmy , nie jest to typowy gniot i życzę ,aby ten film zdobył znowu jak najwięcej nagród , a zwłaszcza Joanna Kulig ,np. jakiegoś Orła ;)

ocenił(a) film na 6
ola_s

Ale ja nigdzie nie napisałam, że to jest gniot :) Dałam 7/10. To nie jest zła ocena. Widzę w nim jedynie pewne braki, które powodują, że nie mogę go uznać za arcydzieło :)

Luluonthebridge

Ja niedawno obejrzałam ten film.Najbardziej podobał mi się folklor i w ogóle muzyka, a także zdjęcia.Za same zdjęcia należy się wg mnie poważna nagroda.Co do gry aktorskiej i w ogóle do scenariusza to rzeczywiście jeżeli ktoś spodziewał się dramatu psychologicznego i przeniknięcia wgłąb duszy bohaterów tzn. czy się kochają czy nie, to mógł się rozczarować.Zimna wojna nie jest filmem psychologicznym, w sumie historia miłości dwojga ludzi jest opowiedziana lekko, przez pryzmat muzyki, która ciągle im towarzyszy.Nie jest też prawdą, że główni bohaterowie bez siebie sobie nie radzą.Jakoś sobie radzą i to nawet momentami całkiem dobrze.Jednak coś ich do siebie popycha, że zapomnieć nie mogą.A tak w ogóle,jak rozumiecie koniec filmu? W sumie to takie niedopowiedziane zakończenie.
Jeszcze o dwóch rzeczach chcę napisać.Pierwsza to bardzo dobra rola Borysa Szyca.Druga natomiast to zespoły ludowe - nawet w czasach bitej komuny ich członkowie mieli otwarte drzwi na świat.Jeździli wszędzie i bardzo dobrze ten wątek wykorzystano w scenariuszu do ,,Zimnej wojny". Ja daję filmowi 8/10 a Pani Joannie życzę jak najlepiej bo lubię jej ,, swojskość" naturalność i co jak co, ale do tej roli bardzo pasowała.

ocenił(a) film na 6
Euterpe_filmweb

Tak jak napisałam, formalnie jest to majstersztyk: zdjęcia, muzyka, tło historyczne, społeczne, zespoły ludowe itd.
Tu nie chodzi o szukanie dramatu psychologicznego - chodzi o istotę filmu, esencję - ona nie może być wtórna lub nijaka. Filmów o toksycznej miłości jest masa - tutaj (dla mnie) nie ma nic poruszającego. "Ida" jest obrazem uniwersalnym i dałabym mu wszystkie nagrody świata, do "Cold war" nie chcę wracać.

ola_s

Tło jest również istotne, jeśli nie najistotniejsze. To co zawodowi krytycy popełniają i powielaja tak od siebie, to unikanie oceny wiarygodności realiów tamtych czasów. Nie wystarczy bowiem zatrudnić dobrego operatora, scenografa czy kostiumologa aby uznać: "tak, teraz jest wiarygodnie"
"Diabeł tkwi w szczegółach" ale i pomiędzy nimi. Zdjęcia, kostiumy czy scenografia są tylko filmową materią, zdolny reżyser przed realizacją filmu o przeszłości dokonuje przede wszystkim researchu, bada fakty, tak aby historia brzmiała wiarygodnie. Jak już zostało tu na forum udowodnione są pewne elementy produkcji gdzie Pawlikowski nie dokonywał rozeznania. Pawlikowski dzięki pracy innych sprawia wrażenie intelektualisty ale gdy przychodzi do scenariusza okazuje się, że to wrażenie jest błędne. On otoczył się najzdolniejszymi ludźmi z branży i to ich praca jest godna pochwał, ich nazwiska powinni odmieniac wszyscy krytycy. Przed "Idą" gdzie Pawlikowski był w świadomości ludzi?

JohnTheBrave

a ja właśnie czytałam , że np ten Paryż w Łodzi, to było dopracowane co do milimetra, poza tym Pawlikowski ma za sobą przeszłość dokumentalisty ,więc takie zarzuty są przesadzone, to szukanie przysłowiowej dziury w całym

ocenił(a) film na 9
Luluonthebridge

"Zimna wojna" dostała po pierwszym seansie 9, ale wybieram się drugi raz do kina i myślę, że zmienię na 10. Nie za tło społeczno-polityczne (które zachwycało mnie w innych filmach), nie za Najbardziej Poruszającą Historię, Którą Można Opowiadać Innym, ale właśnie za to, że ten film, ta historia, ta gra kamery jest, jaka jest. Owszem, nie jest to historia, która najbardziej chwyta za serce (mimo problemów wynikających z sytuacji politycznej w Polsce już samo "wywiezienie" Wiktora do Zagrzebia nie jest pokazane jako coś najbardziej dramatycznego, a przecież mogłoby w wielu filmach - bo wiadomo, że miłość i tak zwycięży to). Natomiast jest tak czy siak ujmująca. Do tego wspaniała gra kamery, cudowne zdjęcia (ja też jestem z grupy osób, która chętnie by sobie zrobiła plakaty z filmu), niewymagające żadnego dodatku słownego i wizualnego sceny (scena tańca rozerwała mi serce, a przecież była taka szczęśliwa i sensualna). Gry aktorskiej trudno nie docenić (i wciąż się zastanawiam, dlaczego Kot ma w sumie tak mało tak rewelacyjnych filmów, biorąc dla porównania dorobek np. Dorocińskiego, który jest chyba tylko odrobinę starszy).
Ten film jest po prostu doskonały. Płakać mi się chciało, jak wychodziłam z kina, bo nie było już nic więcej. Poczytałam sobie później o samym Pawlikowskim, bo jednak "Ida" była tak dawno, że nie byłam aż tak na bieżąco, mimo że bardzo blisko jestem produkcji polskich.
W przyszłości chciałabym oglądać takie właśnie filmy.

ocenił(a) film na 9
invasion

A co do Małgośki - Twarz dostała dychę, bo ten film chwycił mnie za serce już od pierwszego zobaczenia. Drugiego raczej nie planuję, więc... no właśnie. Myślę, że "Zimna wojna" jest jednak dużo bardziej głęboka i szczerze to trzymam kciuki za to, żeby zgarnęła w tym roku wszystko w Gdyni :)

invasion

Oglądałam Idę i zasnęłam w polowie filmu. Obejrzałam zwiastun Zimnej wojny, i stwierdziłam, ze te cenione przez europejskich krytyków filmy to nie mój klimat.
NIESTETY, obejrzałam wiekszosc polskich produkcji lat 90 tych, nawet wspólczesnego Vegę, w filmach którego nie rozumiałam kompletnie, ale to kompletnie historii, za to słyszalam przekleństwa non stop. Mam wrażenie kompletnej niekombatybilnosci. Z ostatnich lat podobal mi sie jedynie film o Wisłockiej oraz Beksińskim.... Piękna sztuka operatorska , jeśli nie idzie za tym dobre aktorstwo i spòjny scenariusz, to - jak juz ktoś wcześniej wspomniał - wydmuszka. A oglądam duzo filmów, z kin studyjnych i nawet film dokumentalny o wyścigach w Le Mans, oglądałam z wypiekami na twarzy....

ocenił(a) film na 10
invasion

Zgadzam się z tą opinią! :D

Luluonthebridge

Właśnie wróciłam z kina rozczarowana. Film jest według mnie, niestety, mocno przereklamowany. Moim skromnym zdaniem nie dorasta "Idzie" do pięt.
Zgadzam się z Luluonthebridge. Nastawiałam się na bardzo refleksyjne i emocjonalne kino, tymczasem, choć przez cały seans usilnie próbowałam, nie udało mi nic głębszego odczuć...
Sporo krytyków i część widzów zachwyca się nastrojem, muzyką, zdjęciami itp. Gdyby to miał być dokument, to mogło by być wystarczające. Jednak czegoś tu brakuje i to nie jedynie jakiegoś elementu, ale zdecydowanie czegoś zasadniczego, co uczyniłoby ten film wyjątkowym. Głębi, namiętności, pasji, może nawet... koloru. Chyba, że chodziło o to, żeby film był jak wojna w tytule - zimny. Bardzo zimny. A ja lubię, kiedy iskrzy. Wydaje mi się, że nie iskrzyło między parą aktorów -bohaterów. I ten brak chemii ma istotny wpływ na efekt końcowy. Miał być to film o miłości, a dla mnie jest jej tutaj jak na lekarstwo. Takie mam wrażenie, że gdzieś tam dzwoni, ale nie wiadomo, w którym kościele. W dodatku dzwon słabiutki taki i jeszcze fałszuje.
Jedyne, co naprawdę wywołało we mnie emocje, to rewelacyjny muzyczny motyw przewodni. Ale to za mało.

ocenił(a) film na 6
Beatecka

No właśnie, czegoś brakowało. Moim zdaniem po prostu pomysłu, intrygi, jakiejś wyraźnej przeszkody, która by nadała tej historii dramatyzmu i obudziła w widzu współczucie dla bohaterów. O ile początek mi się podobał, bo przeszkodą był system (choć to już jest tak zgrana klisza ten krwiożerczy komunizm... no ale ok), to potem gdy bohaterowie już są razem wlasciwie ciężko zrozumieć dlaczego nie umieją być ze sobą. Jakaś tam zazdrość, niedopowiedzenia, plotki... To zbyt błahe żeby miało poruszyć widza. A ostatnia scena coz, niestety dla mnie kiczowata i histeryczna... zawiodłam się trochę, zwłaszcza że ida mi się bardzo podobała.

ocenił(a) film na 10
Luluonthebridge

Włączę się tutaj do dyskusji, ale chciałabym odnieść się do Twoich wypowiedzi z różnych wątków (dawno nie pisałam na filmwebie, więc jakby co, to UWAGA SPOJLER!!).

Moim zdaniem to nie jest film zimny, wręcz przeciwnie - pełno w nim namiętności, choć zgadzam się że pokazana jest poza kamerą, albo w niedosłowny sposób (ja bardzo lubię taki rodzaj narracji, kiedy widzowi pozostawia się pewną dowolność). Ta namiętność wynika ze wspólnej pasji bohaterów, jaką jest muzyka i właśnie w scenach muzycznych tę namiętność najbardziej widzę (choć nie tylko namiętność, odbieram tam też inne emocje, w zależności od utworu i etapu ich związku). Wiktora i Zulę dość sporo dzieli (wykształcenie, pochodzenie, myślę też że jest między nimi spora różnica wieku), a łączy muzyka, talent, wrażliwość. I tak jak w piosence – jeżeli melodia współgra ze słowami, to jest pięknie, nie ma fałszu, wszystko gra – i tak samo jest w ich życiu. Gdy ktoś źle zagra/zaśpiewa, sfałszuje, utwór już jest „popsuty”. Można próbować go naprawić, grać dalej bez błędów, ale jednak to nie będzie to samo, bo ten fałsz jednak rzutuje na całość.

W przypadku życia Zuli i Wiktora tym momentem sfałszowania wspólnego utworu (życia) była decyzja Wiktora o samotnej ucieczce i jednoczesne wątpliwości Zuli, czy im się uda. Dalsza część filmu pokazuje ich wspólne próby ratowania związku/utworu, które ostatecznie okazują się daremne, więc decydują, że należy zacząć od nowa („po drugiej stronie, skąd będzie lepszy widok”). Muzyka piękne ilustruje te emocje, które nimi targają.

Film pokazuje też (znów poprzez muzykę), że to Zula dominuje w związku – to charakterna dziewczyna, ale dość „popaprana emocjonalnie” (pewnie psycholog zdiagnozowałby jakieś nieprzerobione traumy z dzieciństwa, czy chorobę dwubiegunową, w każdym razie widzę w niej taki typ, który dość destrukcyjnie działa na bliskich). Mi po zakończeniu filmu przyszło na myśl: „bo to zła kobieta była..”. I żal mi było Wiktora (a rola Tomasza Kota mnie dość mocno poruszyła, moim zdaniem świetnie zagrał - zakochanego, wpatrzonego w nią jak w muzę, a potem przytłoczonego poczuciem winy, że nie dość ją kocha [ten zimny tekst Zuli „wiem jedno: ja bym bez ciebie nie uciekła”], poświęcającego dla niej wszystko, łącznie z życiem).

Aha, nie zgadzam się z Twoimi słowami, że reżim pokazany był w prawie bajkowy sposób – dla mnie kilkusekundowy widok wyrwanych paznokci Wiktora wystarcza. Zresztą film pełen jest takich krótkich momentów o znaczącej symbolice (np. tak jak wspomniałaś zakończenie wątku Agaty Kuleszy) – to też mnie w Zimnej Wojnie urzeka. O, na przykład scena konfrontacji Kot-Szyc, kiedy Szyc bierze na ręce dziecko i pyta „podobny do mnie?”. Moim zdaniem majstersztyk i tak naprawdę mam wątpliwości, czyje to dziecko jest – scena kiedy Zula przychodzi do Wiktora dzieje się w 1959, a potem gdy Wiktor przychodzi na koncert jest rok 1965, więc znów można pogdybać co się wydarzyło poza kamerą.

W ogóle postać grana przez Szyca też jest ciekawa i wcale nie uważam, jak ktoś tu napisał, że to typowy aparatczyk i szwarccharakter. Moim zdaniem on też ma w sobie pewien rodzaj wrażliwości, kocha muzykę, ale nie ma żadnego muzycznego talentu, może tylko słuchać i podziwiać. W scenach, kiedy ogląda występy, czy za nie dziękuje jest autentyczny. A to, że odnalazł się w panującym systemie mnie nie dziwi – to zajęcie dawało mu satysfakcję, a do tego mógł być blisko Zuli, którą kochał, choć ona nigdy go nie kochała. Do tego jego sposób zwracania się do Wiktora pokazuje, że go szanował (cały czas mówili sobie na „pan”, potrafili podać sobie ręce). Ta relacja Szyc-Kot to też swego rodzaju „zimna wojna”.

W każdym razie, ja chętnie obejrzę ten film jeszcze raz i będę szukać w nim kolejnych symboli (a być może inaczej go zinterpretuję). I właśnie między innymi przez tę niejednoznaczność tak wysoko go oceniam. W podobny sposób poruszył mnie film „Życie jest piękne”, gdzie całe okrucieństwo wojny i holokaustu dzieje się poza kamerą, a poszczególne sceny składające się na film niejednokrotnie budzą uśmiech.

ocenił(a) film na 6
seulinka

Też planuję kolejny seans, żeby "na zimno" wszystko przeanalizować.
To o czym napisałaś - rozumiem to doskonale, ale tego nie czuję.

Natomiast jeśli podobało Ci się "Życie jest piękne", gorąco i najmocniej polecam "Pociąg życia". Mnie rozwalił na drobne kawałki.

ocenił(a) film na 10
Luluonthebridge

No i chyba o to chodzi, że każdy czuje co innego :)
Dzięki za polecenie „Pociągu życia”, nie widziałam tego filmu.

seulinka

Myślę, że zainteresuje Cię rozmowa z Marcinem Maseckim o muzyce i tworzeniu tego filmu :) http://audycjekulturalne.pl/masecki-zimna-wojna/

ocenił(a) film na 10
knightofhair

Bardzo dziękuję, z przyjemnościa wysłuchałam :)

Luluonthebridge

Mogę się pod tym tylko podpisać. Właśnie wróciłam z filmu zaskoczona "skąd tyle zachwytów". To prawda - piękny klimat, piękne zdjęcia, piękna muzyka, ale postacie płaskie, emocje papierowe, a fabuła wyjątkowo banalna. Najbardziej ujęła mnie ostatnia scena - tutaj 10/10. Jednak cały film tylko 7 punktów.

ocenił(a) film na 6
Plomme

Niestety masz rację. Nudny film, banalna historia. Mało w tym treści i brak jakiegokolwiek przesłania. Pawlikowski jest chyba nagradzany za formę jego filmów, a nie za treść, a ta druga przecież jest ważniejsza. Chyba że te nagrody wynikają ze znajomości, układów. Coraz bardziej przychylam się do opinii, że w branży filmowej koledzy przyznają nagrody kolegom po znajomości a wartość artystyczna filmów przy przyznawaniu nagród filmowych nie ma większego znaczenia...

Luluonthebridge

A dla mnie po prostu nie poznałaś TAKIEJ miłości i filmu nigdy nie zrozumiesz. I co ma znaczyć tekst "nawet Szyc" ? Szyc to świetny aktor. Pawlikowski zrobił genialne, dopracowane w najdrobniejszym szczególe Kino. Historia choć prosta, broni się i porusza.

ocenił(a) film na 6
pitbull_

Jaka to miłość, skoro para bohaterów po rozstaniu zdradzała się wzajemnie, wchodząc w nowe związki? Zula po przyjeździe do Paryża przespała się z najlepszym przyjacielem Wiktora i jeszcze mu wypominała, że jego "przyjaciel" jest od niego lepszy w łóżku. Tak według Ciebie wygląda prawdziwa miłość? Tą dwójkę łączyło jedynie fizyczne pożądanie nic więcej...

ocenił(a) film na 7
pacyfista4

Destrukcyjne, toksyczne uczucie, dlaczego oni właściwie się zabili? Dlaczego Wiktor ślepo podążył za Zulą?

ocenił(a) film na 6
Monik79

No właśnie zbyt nieprawdopodobne zachowanie dwójki bohaterów, aby mogło wydarzyć się w rzeczywistym świecie. Za grosz prawdopodobieństwa psychologicznego...

pitbull_

Destrukcyjne i toksyczne, owszem, ale moim zdaniem prawdopodobne. Szalona i smutna była ich miłość, ale mimo zarzutów, dla mnie była ona realistyczna i mocno odczuwalna na ekranie. Bardzo podobała mi się kreacja Kota, kruchego człowieka, który nie może znaleźć sobie miejsca. A w tle powojenna Polska, która traktuje bohaterów jak nieprzyjaciół. Bardzo chętnie obejrzę jeszcze raz.

http://skazaninapopcorn.blogspot.com/2018/06/miosc-w-czasach-stalinowskiej-zaraz y.html

ocenił(a) film na 6
so_impatient

Dla mnie sama ich relacja jest bardzo realistyczna, powiem więcej, że nawet charakterystyczna dla naszych czasów.
Gorzej z drugą częścią Twojej odpowiedzi: mocnym odczuwaniem.
Świetnie, że Ty się z nimi synchronizujesz emocjonalnie, ja nie. I tyle :)

ocenił(a) film na 10
Luluonthebridge

W filmy Pawlikowskiego od zawsze trzeba patrzeć głębiej.
I tu tak samo za romansem wciąż kryje się coś dużo większego. Radzę obejrzeć jeszcze raz i to coś odnaleźć. Film dużo wyższy poziomem od Idy, ale co za tym idzie, wymaga więcej myślenia.

ocenił(a) film na 6
Atakikrzysztof

A mógłbyś napisać konkretnie dlaczego wyższy od Idy?
Ja ten film rozumiem, jedynie go nie czuję. To tylko kwestia czucia.

ocenił(a) film na 10
Luluonthebridge

Dla mnie „Zimna wojna” jest przede wszystkim dużo bardziej złożona psychologicznie od „Idy”, choć niekoniecznie czynię z tego jakiś wielki zarzut. Po prostu „Ida” jest pod tym kątem dużo bardziej stonowana i jednolita. W „Zimnej wojnie” spotykamy natomiast dwie niezwykle ambitne postacie, które chcą od życia znacznie więcej niż mają i gotowe są to osiągać na tylko sobie właściwe sposoby. Kiedy jednak Zula wreszcie dopina swego, nie chce tak po prostu zrezygnować z kariery w „Mazurku”. Doskonale zdaje sobie sprawę, że o ile dla Wiktora wyjazd na Zachód, to wielka szansa, o tyle dla niej, prostej dziewczyny ze wsi, de facto może to oznaczać pożegnanie z realizacją własnych ambicji. A poza tym, czy zagubiona w tzw. wielkim świecie Zula wciąż będzie dla Wiktora tą samą osobą? I pewnie wszystkie decyzje byłyby tu proste, gdyby nie bardzo silne uczucie, które narodziło się między nimi i nie chciało przeminąć. Niespełniona miłość staje się obiektem tytułowej „Zimnej wojny” między głównymi bohaterami, w której amunicją stają się zarówno tęsknota i namiętność, ale również zazdrość, egoizm, wyrachowanie, kalkulacja, czy nawet przemoc fizyczna. A wszystko tylko po to, by przeciwnik wreszcie złożył broń. Nie zmienia to jednak faktu, że miłość nie przemija, a główni bohaterowie są na nią wręcz skazani, wciąż wikłając się przy tym w nowe problemy. Wprawdzie każde z nich oczekuje jej spełnienia, ale na tylko sobie dogodnych warunkach. Moim zdaniem Pawlikowski z pełną premedytacją nie manipuluje uczuciami widza, ale stwarza mu dogodną możliwość do zajęcia swojej własnej pozycji w „Zimnej wojnie”. Czy Zula słusznie postawiła na karierę w „Mazurku”? Czy finalnie nie miała racji, skoro Wiktor tak bardzo zmienił się w Paryżu? Itd. Itd. Pawlikowski celowo nie podaje widzowi na srebrnej tacy uczuciowej recepty i chwała mu za to! Każdy widz musi podłożyć tutaj własną wrażliwość emocjonalną i własne klucze rozumienia. Chociaż ci z nich, którzy nie zahaczyli w swoim życiu o podobne rozterki mogą mieć z tym duże problemy. Po rozmowach z niektórymi znajomymi zauważyłem, że część z nich ma rzeczywiście duży problem z pojęciem relacji łączącej Zulę i Wiktora.

ocenił(a) film na 6
raaadoslaw84

1. Wg mnie dobra sztuka nie wymaga dopowiedzenia "trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć".
Jeśli by tak było, pokolenie powojenne nie rozumiałoby zupełnie filmów o tematyce wojennej itp.
To emocje mają być nam znane, nie sama historia. Mnie np uderzyła rola Darii Żownar w "Bliskości", utożsamiłam się z nią w 100%-ach, mimo że przecież nie przeżyłam dokładnie tej samej sytuacji. Podobnie "Niemiłość" Zwiagincewa - to wszystko jest tak namacalne, mimo że jakże odległe.
2. Ja akurat tego typu miłości znam z autopsji - nie pomogło mi to w odbiorze filmu ;) Miłość Zuli i Wiktora jest toksyczna, a toksyna prędzej czy później zabija (co tutaj jest dosłowne). Mnie zwyczajnie czegoś zabrakło, może większego szaleństwa, psychotyczności - niby to jest, ale takie ugładzone, bez wyrazu. Ale to moje odczucie :) I dobrze jest czytać, że na innych ta historia tak podziałała, bo bez względu na własną opinię cieszę się z sukcesu filmu.

ocenił(a) film na 10
Luluonthebridge

Oj tam, znacząco przerysowałaś to, co napisałem. Wiadomo, że parze ludzi, którzy poznali się w liceum i są ze sobą nieprzerwanie w szczęśliwym i bezproblemowym związku od, powiedzmy, dwudziestu lat, będzie znacznie trudniej zrozumieć taką emocjonalną szarpaninę płynącą do nich z ekranu. Podobnie weteran walczący za „miłość do ojczyzny” znacznie lepiej zrozumie intencje bohaterów filmu wojennego, niż młodzian, dla którego pojęcie „miłość do ojczyzny” jest dzisiaj albo abstrakcyjne, albo wręcz naiwne. Tak czy inaczej oba te tematy są na tyle uniwersalne, że swobodnie można zostawiać w nich miejsca na niedopowiedzenia. Więcej nawet! Temat, który podjął Pawlikowski jest dzisiaj dużo bardziej aktualny niż kiedykolwiek, a już na pewno bardziej aktualny niż ta przykładowa wojna. Nie zgadzam się również z Twoim twierdzeniem, że jest jakiś przepis na „dobrą sztukę”. Można to było zrobić tak jak Pawlikowski, a można było to zrobić bardziej dosłownie, czy wręcz łopatologicznie. Oba pomysły na zrobienie filmu można było w jednakowy sposób zepsuć, jak i po mistrzowsku wykorzystać. Dla mnie pomysł Pawlikowskiego na pchnięcie swojego dzieła właśnie w takim kierunku, pozwolił na nieprzerwane pozostawanie w środku wydarzeń. Nic mi jednocześnie nie kazał, nic mi nie narzucał, nie przymuszał do żałowania bohaterów, czy opłakiwania ich losu co 10 minut. Pozwolił samemu zmierzyć się z tematem, tak, żebym z kina wyszedł z całą masą refleksji i przemyśleń. W przypadku dopowiedzianej historii, z dokręconą śrubą emocjonalną, pewnie wychodziłbym po prostu bardziej wzruszony niż zamyślony. Ale Pawlikowski wybrał inną ścieżkę. Miał do tego prawo i moim zdaniem zrobił to po mistrzowsku :)

ocenił(a) film na 6
raaadoslaw84

Ale tu nie chodzi o dokręcanie emocjonalnych śrub, o stawianie kropek nad i czy podawanie czegokolwiek na tacy. Ale niedopowiedzenia też muszę mieć jakąś moc. I myślę, że powinnością każdego reżysera takiego formatu jest nastawienie na "samodzielne mierzenie się widza z tematem" - mówimy w końcu o kinie artystycznym, nie o popcornowej masówce.

Oczywiście, że doświadczenie wpływa na odbiór dzieł, nie mniej niż empatia i inteligencja, umiejętność przefiltrowania obrazu w głowie, zanalizowania go.

ocenił(a) film na 10
Luluonthebridge

Hmm... to przyznam się bez bicia, że już nie do końca rozumiem. Odniosłem się przede wszystkim do Twojego twierdzenia, wygłoszonego trochę ex cathedra, że: "to emocje mają być nam znane, nie sama historia". A czy w tym filmie niedopowiedzenia mają "jakąś moc"? Tego nie wiem, bo nie do końca rozumiem, co przez to rozumiesz. Na pewno, w sensie artystycznym, "jakąś moc" ma niedopowiedzenie z samego zakończenia filmu. Jednak jeśli chodzi o wszystkie pozostałe emocjonalne niedopowiedzenia, to moim zdaniem najzwyczajniej w świecie spełniają one swoją rolę, pozwalając widzowi na swój własny odbiór i ocenę tego obrazu. Tylko tyle i aż tyle. Myślę, że z największą łatwością można było przekręcić ten film w taki sposób (nawet bardzo subtelnymi środkami), żeby widz mógł jednoznacznie utożsamiać się, czy to z emocjami przeżywanymi na ekranie przez Zulę, czy to z emocjami przeżywanymi przez Wiktora. Pawlikowski zostawia nas jednak ze swoim "Picassem" samych pośrodku muzeum i nie prosi o współodczuwanie razem z nim, ale o swoją własną interpretację.

ocenił(a) film na 9
Luluonthebridge

Pośrednio się z tobą zgadzam jeśli chodzi o operatorkę, ale nigdy bym nie powiedziała o papierowych emocjach. Tych emocji było tam tak dużo, w każdym spojrzeniu, w każdym geście, z tym, że były pod skórą. Wydaje mi się, że to taki film, którzy niektórzy kupią lub nie musi wcelować w naszą wrażliwość. W trakcie seansu zdawałam sobie sprawę, że fabuła nie jest specjalnie skomplikowana, ale tutaj nie chodzi co jest opowiadane tylko jak. Prostota historii zwiększa uniwersalność przekazu. Nie wiemy za dużo o bohaterach, bo ich emocje i uczucie mają być na pierwszym planie. Wspaniałym przykładem są dwie sceny, które wiążą się ze sobą. Spojrzenie i wyraz twarzy Tomasza Kota, gdy prowadzi występ, a w tle opuszczane jest powoli zdjęcie Stalina - jego pustka, nieszczęście i wypalenie, które bije z jego twarzy od razu nam mówi, że on nie da rady żyć w ten sposób, sprzedając swoją sztukę za ideały, w które nie wierzy. Potem mamy spojrzenie Zuli, gdy w salonie słucha swojej płyty zaśpiewanej po francusku - ma dokładnie to samo spojrzenie co Kot - czuje, że sprzedała swoją sztukę, śpiewając tekst, w który nie wierzy w języku, którego nie lubi - też wiemy, że jest nieszczęśliwa i nie da rady żyć w ten sposób. Widać, że wiele mogli dla siebie zrobić (każde z nich uciekło z kraju, w którym chciało zostać), że nie mogą żyć bez siebie, ich charaktery na pewno też nie pomagają w utrzymaniu tej miłości. Ale to czasy, w którym przyszło im żyć są ich największym wrogiem, bo sprawiają, że robią rzeczy, których w normalnych warunkach nie musieli by robić (wyjeżdzać).

ocenił(a) film na 6
kundzia44

Właśnie - to kwestia trafienia we wrażliwość :)
Ja na to patrzę na dwa sposoby:
1. film w sam w sobie - i tu ok - jest wszystko tak, jak napisałaś (z tym, że ja o tych emocjach wiem, a ich nie czuję);
2. jak film działa na mnie - czy zostawia we mnie ślad, czy wychodzę z kina "zmieniona". Po "Moonlight" wyszłam zbudowana od nowa, tak samo po "Idzie" - i dla mnie to świadczy o wielkim kinie - przemiela Cię i tworzy nową jakość.
"Zimowi bracia" na przykład zafascynowali mnie jak mało co, mimo że ten film też jest "suchy" emocjonalnie, ale ta suchość jest tutaj częścią konwencji. Nie próbuje być niczym innym.
Tutaj naprawdę ubolewam, bo wyszłam z kina niewzruszona, jednocześnie doceniając film bardziej "racjonalnie": za zdjęcia, muzykę, samą historię (nie sposób jej opowiedzenia), za postać Zuli. Kulig uwielbiam, obok Nieradkiewicz jest moją ulubioną aktorką młodego pokolenia :)

Luluonthebridge

Mam dokładnie to samo wrażenie. Ten film byłby genialny, gdyby Kulig i Kot chociaż raz spojrzeli na siebie tak, jak patrzeli na siebie w "Między słowami" Johansson i Murray.
W Zimnej Wojnie o wiele bardziej erotyczna jest scena palenia jednego papierosa przez Kuleszę i Kota, niż scena seksu.
Ja po prostu gdzieś tym postaciom nie wierzę, że się kochają i to zawala mi całą emocjonalną konstrukcję filmu. A jeśli emocje nie porywają, to zaczyna się zimna analiza logicznych powiązań bohaterów i wtedy film rozpada się jeszcze bardziej.
Bo ja rozumiem, bohatera romantycznego - ale chyba taki romantyzm jest charakterystyczny dla emocjonalnych dzieci, a nie dorosłego mężczyzny z artystycznym dorobkiem. Facet ma 40 lat i chyba wiadomo, że Zula nie jest pierwszą dziewczyną, która mu się podoba i z którą ma ochotę na seks. Ok. Ale ani razu nie dowiadujemy się, dlaczego on tak w tę małomiasteczkową dziewuchę wpada. Mało tego, wręcz wszystkie migawki mówią o tym, że to jest wsiowa, wcale nie superzdolna kur3wka (wtedy jeszcze gender nie istniało i nie było przyzwolenia, żeby kobieta tak swobodnie dysponowała swoim ciałem), która seksem załatwia sobie masę spraw, co jak dla mnie jest mało kręcące i na przestrzeni lat powinno osłabiać jego uczucie do niej, a nie je nakręcać. Ale ok, nawet, gdyby przyjąć, że on jest ślepo z jakiegoś powodu zakochany, a ona cwana i kuta na 4 kopyta, to skąd to zakończenie? Chyba że mamy to interpretować tak, że jemu dała więcej tabletek, żeby na pewno umarł, a sama wzięła mniej, żeby się z tego jakoś wykaraskać ;)
Krótko mówiąc, w Zimnej Wojnie nie spodziewałam się ognia namiętności, ale chociażby iskierki, która pozwoli mi uwierzyć w to, do czego próbuje przekonać mnie reżyser. Na słowo nie wierzę niestety.

ocenił(a) film na 7
Luluonthebridge

Dzięki @Luluonthebridge, nie musiałem dzięki Tobie pisać komentarza. Jakby odrzeć "Nieznośną lekkość bytu" z głębi i emocji, jakby pozbawić bohaterów prawdziwej chemii i zrobić ładnie nakręcony film pod festwiale - to jest właśnie Zimna wojna. Więcej uczuć było między Kotem i Kuleszą palącymi wspólnego papierosa niż przed Kotem i Kulig. I choć ciężko mi to napisać, to niestety właśnie JK nie dała rady (zagrać femme fatale), albo raczej nie została właściwie poprowadzona przez reżysera i jest postacią niespójną. Kot zresztą też jest nieciekawy po prostu. Nie kupuję tego i nie wierzę w tę historię.

ocenił(a) film na 6
Chomato

Wg mnie to właśnie Kulig dała radę - albo przynajmniej zrobiła wszystko, co mogła. I tutaj niestety Pawlikowski poległ - w kwestii prowadzenia aktorów. Dodatkowo montaż spłyca emocjonalność tej historii.
Myślę też, że Zula nie do końca jest femme fatale - bo ff to w końcu konstrukt chłodnej kalkulacji, a Zula jest rozchwiana emocjonalnie - chce i nie chce, chce, ale nie umie, nie chce, ale próbuje. Ciągle szuka, ale wszędzie jej źle (btw teoria, że jest personifikacją Polski pod tym względem byłaby idealna:)). Ale to też nie zostało pokazane tak, żeby uderzyło, a jedynie żeby zostało przyjęte do wiadomości. Kot rzuca kwestie jak kłody - wszystko co mówi ma ten sam ton. I tak, jest średnio ciekawy.
Zgadzam się - brakuje tu głębi, emocji i chemii z "Nieznośnej lekkości bytu".

ocenił(a) film na 9
Luluonthebridge

Dla mnie "Zimna wojna" zdecydowanie lepsza od "Idy". Cudownie opowiedziana historia "ludzi bezdomnych" z powodu tragicznych zawirowań historycznych. Cudownie, po prostu.Zero w tej historii ckliwości, a rozdziera serce. Scen głębokich i po prostu pięknych nie zliczę. I muzycznie - arcydzieło. Znakomicie pokazany stalinizm - bez mocnych scen. Wystarczy bohater grany przez Szyca, aby zrozumieć, że komunizm to, jak to ujął Herbert w "Potędze smaku", kwestia estetyczna i kulturowa. To prostactwo i konformizm. Nie mogli tam żyć, a gdzie indziej - nie potrafili. Dla mnie historia miłosna jest tylko tłem do pokazania tragizmu pokolenia Kolumbów, którzy po wojnie mogli żyć albo w gównianej Polsce, albo na Zachodzie, gdzie Polak był nikim (wystarczy znać losy polskich bohaterów -generał Sosabowski, brat Jana Karskiego, którzy na zachodzie pracowali jako magazynierzy, pomywacze)I scena w knajpie, gdy po wyjeździe Zuli Wiktor gra jazz i nagle... Jak przez tylko muzykę opowiedzieć o tęsknocie za kobietą i swoim miejscem na ziemi. Te Szopenowskie akordy są takie głębokie i metaforyczne. Obok "Róży" i "Kanału" jeden z najlepszych polskich filmów.

Luluonthebridge

zgadzam się w stu procentach, film nie porusza , nie zmusza do przemyśleń , a ostatnia scena mnie rozśmieszyła; brak dramaturgii , widz tylko ogląda a ne przeżywa ; aktorzy zagrali świetnie, operator zrobił fantastyczne zdjęcia i nadal nic z tego nie wynika ; czasami my śli się o Oscarze a wychodzi powiastka

Luluonthebridge

A ja tak czytam i czytam i do końca nie rozumiem zarzutów. Brakuje dramatu? Patosu? Bólu? Moim zdaniem sposób w jaki historia została opowiedziana był celowym zabiegiem. Dla mnie pod pozornie konfekcyjnym i płaskim obrazem jest ogromna przestrzeń dla wrażliwego widza. Z pozoru ładny obrazek z fantastycznymi zdjęciami i muzyką w tle daje pole do prawdziwych przeżyć. Czy naprawdę oczekujemy od kina dosłowności?

ocenił(a) film na 6
Abuglez

Czyli jeśli ktoś nie pieje z zachwytów, to znaczy, że nie jest wrażliwym widzem?
Co do dosłowności, to wręcz zabawne, bo w tym filmie jest mnóstwo kwestii potraktowanych tak dosłownie, że aż boli. Boli tym bardziej, kiedy wszyscy nazywają je "niedopowiedzeniami".

Luluonthebridge

A mnie nic nie boli, zwłaszcza odmienne zdanie innych widzów. Ja w tym filmie znalazłam to co lubię. Każdego kręci co innego.

Abuglez

Tak, ale pytamy też o obiektywna ocenę filmu.

Abuglez

A znalazłaś tam może realny powód tego dramatu? Np: co sprawia, że dorosły mężczyzna kładzie na szali całe swoje dotychczasowe życie, żeby być z podlotkiem, któremu średnio można ufać?
Bo naszym głównym problemem z tym filmem jest to, że właściwie nie wiemy, skąd się ta cała szamotanina bierze, czyli de facto nie ma silnego pretekstu do zawiązania akcji. Nie wiemy nic o przeszłości bohaterów, które mogłyby być motywacją i wytłumaczeniem dla zapisanych w dziele sekwencji wydarzeń. Dramat skupiony jest na konflikcie, a nie potrafi pokazać jego źródła.
A jeśli nie znamy rysu bohaterów, ich przeszłości (choć fragmentarycznej), nie widzimy na ekranie zawiązywania się MIŁOŚCI (nie mylić z zauroczeniem i pociągiem fizycznym), a potem następuje seria przepychanek uczuciowo-historycznych, z których każda kolejna raczej oddala bohaterów od siebie niż ich zbliża, to tragiczne zakończenie ma prawo wzbudzić w widzu uzasadnioną irytację.

Oczywiście podkreślam, że ten brak scenariuszowy jest właściwie jedynym mankamentem tego filmu. Gdybym potrafiła uwierzyć w tę miłość i znała przyczynę dramatu, film byłby arcydziełem!

all is on

Właściwie nie postrzegam tego filmu w kategoriach liniowych, przyczynowo-skutkowych a tym bardziej logicznych. Film jest o miłości między ludźmi których tak wiele łączy i dzieli, w której znajdujemy wiele bliskości jak i oddalenia, są różni ale tak samo zranieni, potrzebujący siebie i nie mogący siebie znieść. Historia dzieje się po wojnie i do tego w mało zdrowym świecie, który ich niszczy i w pewnym sensie tworzy. Każde z nich jest na swój sposób zniszczone, pogubione. Reżyser czasem opowiada bardzo chłodno i oszczędnie a za tym stoi mega bomba emocjonalna. I właśnie te kontrasty i sprzeczności są dla mnie ważne w tym filmie. Chociaż są bardzo logiczne i typowe. No i oczywiście super zdjęcia, muzyka, gdzieś tam ludowo, gdzieś tam Billie Holiday, Adriano Celentano, klimatyczny przywołujący tamte lata band jazzowy. Może już tysiąc filmów zrobiono o tym jak ludzie chcą kochać a nie potrafią, albo jak bardzo uciekają przed tym czego pragną, albo jak bardzo się boją, ale jeśli film trafi w "miękki punkt" choć jednego widza to myślę że jest dobrze. Ten sposób narracji jest mi bardzo bliski i z łatwością poddałam się klimatowi. Uważam, że warto było przeżyć ten film. Nie chcę przegadać go pseudointelektualnie ani podejmować próby walki o jego uznanie, bo to nikomu nie jest potrzebne. Wolałam się "wytłumaczyć" dlaczego zrobił na mnie wrażenie. Może warto dzielić się odczuciami ale tak czytając forum to chyba nie jest to tutaj stosowne.

Abuglez

Bardzo fajnie to ujęłaś, rozumiem twój punkt widzenia. Dzięki :)

ocenił(a) film na 1
Luluonthebridge

polacy niech za robienie filmow sie lepiej nie biora bo wiekszosc z nich to beznadzieja z polskich to polecam smolensk kac wawa i czesci pitbulla reszta to samo DNO

ocenił(a) film na 1
Luluonthebridge

Ida, a raczej gnIda to antypolski gniot. Nie ma w nim ani źdźbła prawdy, został w całości stworzony w celu potwierdzenia zakłamanej historii oraz by nieuzasadnione i całkowicie niesprawiedliwe roszczenia żydowskie w wysokości ponad 300 mld złotych zostały uiszczone przez Polaków.

Luluonthebridge

tak to jest jak sie ma too great expectations xD ja poszlam na film bardzo negatywnie nastawiona, bo denerwowala mnie jego nachalna promocja i nie przepadam za pawlikowskim, wiec chcialam po prostu przekonac sie naocznie, co to wlasciwie jest. takze stwierdzilam, ze wstydu nie ma, zachwycilam sie oprawa muzyczna i operatorka, zniesmaczylam obrazem puszczalskiej polki puszczonym w swiat, ale ostatecznie stwierdzilam, ze film dobry i nie zal mi tych 8,6 euro za bilet :P nie ma co wyobrazac sobie za wiele i juz ;)

ocenił(a) film na 5
Luluonthebridge

"Wielkie nadzieje" tak powinien brzmieć tytuł rzetelnej analizy i recenzji tego filmu. Myślę, że polskie lobby filmowe w Cannes (na czele z takimi dziennikarzami jak Karoliną Korwin Piotrowską) nadmuchało do granic (nie)możliwości "produkt", który finalnie nie jest tym, za co go podawano. Oszukano mnie/nas! Mam wielki szacunek dla reżysera, za to co stworzył i osiągnął min. z "Idą". Jednak nie mam klapek na oczach i nie mogę przyklaskiwać, gdy "król jest nagi".

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones