Mia Farrow jako znudzona swym życiem kura domowa, bolączki lecząca przy użyciu tajemniczych, orientalnych ziół.
Jak to u Allena: przewrotnie, z humorem i garścią bystrych spostrzeżeń. "Alice" to lekka w tonacji komedia obyczajowa, z wplecionymi do typowej dla reżysera narracji, wątkami fantasy. Pod tym względem, obraz przypomina nieco wcześniejszą "Purpurową różę z Kairu", choć tutaj cały romantyzm utopiony zostaje w zgryzocie jałowej egzystencji klasy średniej. Farrow, wieloletnia partnerka Allena, ze swadą wciela się w roztrzepaną paniusię, której przejadło się zajmowanie dziećmi, zakupy i plotki w towarzystwie koleżanek. Inna sprawa, że to właśnie typ roli idealnie dopasowany do aktorki, pięknej i zatrważająco pustej Daisy z "Wielkiego Gatsby'ego". Twórca "Manhattanu" wplata dodatkowo wątki rodem z baśni, dopasowuje je jednak do realiów życia rozpuszczonej nowojorskiej socjety. Zgrabne, niejednokrotnie autentycznie zabawne, ale też podszyte goryczą.
Dobre podsumowanie, w punkt. Nie zgodzę się jedynie z utopieniem w zgryzocie klasy średniej - główna bohaterka była raczej żoną pierwszoligowego krezusa.
Jak widzę twoją minirecenzję na forum filmu, który mnie interesuje, to czytam od razu :) Postać 'idealnie dopasowana do Mii' to jednak Rosemary Polańskiego. Taka postać na granicy normalności i szaleństwa. Jakby urodziła się wcześniej byłaby ulubioną aktorką Hitcha.
Oj, nie zgodzę się. Hitch miał fioła na punkcie platynowych blondynek o klasycznym typie urody, Mia jest dla niego zbyt neurotyczna. Więc prędzej właśnie Polański/Allen.
Hah, myślę, że jednak nie tylko to,) Farrow ma aparycję zahukanej "owieczki", wcielona ofiara, tymczasem Hitchcocka pociągały kobiety dumne, chłodne i wyrachowane. Mia idealnie sprawdziła się jako popadająca w obłęd Rosemary, ale wątpię by się odnalazła choćby w takim "Zawrocie głowy".