Recenzja filmu

Zimna wojna (2018)
Paweł Pawlikowski
Joanna Kulig
Tomasz Kot

Róża pod butem reżimu

Podstawowym składnikiem tego wybornego dania jest jednak uczucie zrodzone między selekcjonującym głosy do projektu muzycznego kompozytorem a pełną czaru wokalistką. Ich dramat nie jest z rodzaju
Dzięki takim twórcom filmowym, jak Roman Polański, Krzysztof Kieślowski czy Marek Koterski spora część świata dowiedziała się, gdzie leży nasz malowniczy kraj i wiele wskazuje na to, że do owego zacnego grona wkrótce może dołączyć również Paweł Pawlikowski. Reżyser obsypanej nagrodami – w tym Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny – „Idy” znów zwrócił na swoją osobę przychylny wzrok krytyków z kraju i ze świata, za sprawą produkcji najnowszej i choć to nie komentarz dotyczący miejsca polskich artystów w życiu kulturalnym Zachodu konstytuuje motyw centralny „Zimnej wojny”, nie sposób przypisać mu również rolę marginalną. Jest w tym filmie scena, w której grana przez Joannę Kulig Zula poznaje na wystawnym i suto zakrapianym spotkaniu paryskiego środowiska artystycznego poetkę o imieniu Juliette (Jeanne Balibar) i w której z brawurową wręcz emfazą roztrzaskuje ona na strzępy sugerowany przez swoją interlokutorkę obraz obywatela Polski, jako osoby naznaczonej zaściankowym kołtuństwem. Wolę dopatrywać się w niej twórczego manifestu polskiej kinematografii niż auto-terapeutycznego pozbywania się narodowych kompleksów i krzyknąć, niejako w duecie z Pawlikowskim: „Tak, w Polsce również kręcimy filmy i nie mamy się czego wstydzić... przed nikim!”

Ktoś inny stwierdził niegdyś, w sposób szalenie trafny, że w polskim kinie brakuje pewnej metafizyki i merytorycznej abstrakcji. Że praktycznie każdy powstający u nas film nie będący komedią musi koniecznie stanowić przypis albo do wybranego rozdziału jakiegoś szkolnego podręcznika do historii, albo do którejś z głośniejszych afer. „Zimna wojna” nie jest tu wyjątkiem, ale widząc jak wszyscy gremialnie rozkładają, podczas analizy, dzieło na motywy niejako przypisane punktom na osi czasu historii i ten rdzenny, dotyczący (nomen omen) historii miłości wzmiankowanej wcześniej Zuli i ucieleśnionego przed kamerą z ramienia Tomasza Kota Wiktora, która je spaja, zadaję sobie pytanie o to, czy takiego rozwarstwienia rzeczywiście powinniśmy dokonać. Kontekst miłości tragicznej na wielkim ekranie zmieniał się często, ale ów tragizm zjawiskiem samodzielnym względem niego nie był nigdy. Deptana wielkim butem najpierw powojennej, później socjalistycznej rzeczywistości namiętność Zuli i Wiktora nie mogła skończyć się happy endem właśnie ze względu na owo reżimowe znamię, którego nigdy do końca nie potrafiła się pozbyć. Ktoś złośliwy mógłby spłycić temat mówiąc, że „Zimna wojna” to w zasadzie taka nasza odpowiedź na szekspirowskie „Romeo i Julia” w tumanach opadającego po II Wojnie Światowej kurzu i przy salwach tryumfującego stalinizmu i ciężko byłoby zadać takiej opinii kłam. Echo kina moralnego niepokoju nie zagłusza jednak czułego szeptu, a zamiast tego wybrzmiewa wraz z nim w doskonale zrównoważonej i kapitalnie zazębiającej się synergicznej symfonii.


Podstawowym składnikiem tego wybornego dania jest jednak uczucie zrodzone między selekcjonującym głosy do projektu muzycznego kompozytorem a pełną czaru wokalistką. Ich dramat nie jest z rodzaju tanich, a sposób jego ukazania nie zalicza się do pospolitych. Pawlikowski jest daleki od równomiernego rozkładania akcentów. Dobrze wie, że jaskrawo intensyfikowane sekwencje powinien przeplatać subtelnościami, a dosadność tego, co pokazuje dobrze jest przyprawić scenami, które będzie można wziąć za metaforę, nawet jeśli te drugie mogą przemknąć niezauważone i w przypadku większości seansów prawdopodobnie przemkną. Niezależnie od tego reżyser podaje swoją wizję miłości w taki sposób, że nawet dla dopatrującego się w owym słowie eufemizmu, skostniałego cynika potrafi ono przyjąć na te osiemdziesiąt cztery minuty znaczenie wyjściowe. Mimo, że coś takiego w przyrodzie zazwyczaj nie występuje skonkretyzowany sposób narracji pozwolił mi choć na chwilę uwierzyć, że naprawdę można spotkać na swej drodze osobę, z którą jednoznacznie napiszemy swój los pod dyktando tej jednej rzeczy. Podobnie, jak bohaterowie filmu nie będziemy kreślić go celowo. Najprawdopodobniej, jeśli już, ocenzurujemy je w myśl surowego, zdroworozsądkowego spojrzenia licząc na to, że takie posunięcie pozwoli nam ułożyć swoje życie pod dyktat socjo-koniunktury. Nie umiejąc sobie odpowiedzieć na pytanie czy mamy w tej kwestii szczęście czy morze raczej pecha, upadniemy jednak niczym dyktatorski reżim, choć koniec końców uśmiechniemy się do własnego odbicia w lustrze wiedząc, że choć na moment udało nam się naprawdę żyć. Zagadnienie prawdziwej miłości jest w „Zimnej wojnie” mitologizowane tak silnie, że aż ciężko w nie uwierzyć, ale siła obrazu tkwi w wiarygodnym, nieprzesłodzonym i mimo niezaprzeczalnych walorów estetycznych, niemal chłodno reporterskim sposobie jego oddania. Napić się z takiego źródła to zatracić się w każdym powyższego znaczeniu, co w filmie zostało ukazane ze stu-procentowym sukcesem.


Na uwagę zasługuje również strona czysto techniczna. Czarno-biała kolorystyka i format obrazu nie tylko czynią zadość stylowości, ale i (podobnie jak oszczędność scenografii we wciąż nieukończonej niestety Amerykańskiej Trylogii Larsa von Triera) zmyślnie przekierowują naszą uwagę na wyśmienitą grę aktorską właściwie całej obsady, udowadniając, że mniej znaczy niekiedy więcej. Szalenie ważną rolę odgrywa w „Zimnej wojnie” muzyka. Gdyby ją upersonifikować, można by pokusić się o stwierdzenie, że pełni ona funkcję swatki dwojga bohaterów, ale oprócz tego potrafi również kapitalnie sprawdzić się w roli pocztówki (polska muzyka ludowa kontra zagraniczny jazz) bądź, w sposób lateralny, snuć własną historię (od pieśni ludowych, przez jazz i rock'n'roll, aż po zalążki polskiego popu). „Zimna wojna” broni się nie tylko jako kolejny film, z którym możemy uderzać po nagrody światowego jury, ale i prawdziwa perełka w melodramatycznej szkatule. Jeśli już opowiadać o miłości, to tylko tak, jak w tym filmie!
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nagroda za najlepszą reżyserię w Cannes, zachwyt recenzentów z całego świata, status klasyka w dniu... czytaj więcej
Tytułowy konflikt najnowszej produkcji Pawła Pawlikowskiego nie rozgrywa się wcale na płaszczyźnie... czytaj więcej
Najnowszy film nagrodzonego Oscarem Pawlikowskiego jest czarno-biały do granic możliwości. Czerń i biel... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones